Dzisiaj skończyłem projekt/ćwiczenie z którego efektu jestem mocno usatysfakcjonowany. Próbowałem uwspółcześnić starą ponad stuletnią fotografię z archiwum rodzinnego, za modeli posłużyli mi moi pradziadkowie. Szybką obróbkę czyli pęknięcia, załamania, zwiększenie dynamiki tonalnej i dodanie bardziej współczesnej, niskoprzesłonowej głębi ostrości zrobiłem w przysłowiowe 5 minut. Ale wiarygodne kolorowanie wymagało dużo więcej pracy. Cześć barw, np. mundur, musiałem skonsultować z źródłami ale większość robiłem na wyczucie. Przy tego typu obróbce należy świadomie dobierać takie niuanse jak różne ukrwienie różnych części skóry, siniznę zarostu czy różnice między skórą kobiecą i męską. Jakkolwiek stare fotografie mają swój niezaprzeczalny urok to “unowocześnienie” pozwala skrócić dystans z odbiorcą, sprawia wrażenie że nie ogląda się tych ludzi przez pożółkłą szybę historii, ale można z nimi w każdej chwili porozmawiać. Wyrazy szacunku dla fotografa który robił to zdjęcie. Przymykam oko na kiczowate tło, czyli ówczesny odpowiednik photoshopa – zamierzałem początkowo je zlać z gruntem tak żeby tworzyło przekonywujący arkadyjski widoczek, ale w końcu uznałem że taka teatralność też ma swój urok. To że z takiego zdjęcia dało się wykrzesać tyle półcieni i niuansów… świadczy o tym że choć możliwości sprzętu przy ówczesnych aparatach były trudne to solidny warsztat jest ponadczasowy i zostawia w tyle wiele dzisiejszych zdjęć.